sobota, 16 kwietnia 2016

Rozdział 2

- Lily, listonosz przyszedł. - po usłyszeniu tych trzech słów, rzuciłam naczynia do zlewu i biegiem udałam się do drzwi. Marit trzymała kilka listów i sprawdzając adresata, próbowała odnaleźć ten, na który czekam dwa tygodnie. W pewnym momencie zatrzymała wzrok na białej kopercie. Spojrzała na mnie i przełykając ciężko ślinę, podała mi kopertę do ręki, a ja nie patrząc na nic, wręcz uciekłam do sypialni mojej i Nory. Zamknęłam drzwi na klucz i zsunęłam się po nich siadając na jasnobrązowych panelach. Trzęsącymi się dłońmi rozerwałam górną część koperty. Jestem pewna, że bicie mojego serca słychać nawet w Szwecji. Jeśli Kenneth się nie zgodzi, skarze moją córeczkę na śmierć. Jasne, że będę mogła iść do sądu i pewnie wygrałabym z nim, ale Nora przegrałaby z białaczką, gdyż nie ma wystarczająco czasu. Mam wrażenie, że stoję na brzegu urwiska. Nie ja decyduję o swoim losie, tylko Kenny i ma dwa wyjścia: albo popchnie mnie w przepaść, albo poda mi dłoń i odejdę w bezpieczne miejsce.

Droga Lilly, 
Nie wiem, co mam napisać w tym liście. Dokładnie dziesięć dni siedziałem nad pustą kartką papieru i myślałem, jak widać na niewiele mi się to zdało. Lilly, droga Lilly, czy gdyby nie choroba Nory dowiedziałbym się, że jest moją córką? Po co zadaję ci to pytanie, jak i tak wiem, że trzymałabyś to w tajemnicy. Ale czy pomyślałaś o mnie? Miałem prawo dowiedzieć się, że jesteś w ciąży! Ominęło mnie tyle pięknych i drobnych chwil z życia mojej córeczki. Nie widziałem jak wyrasta jej pierwszy ząbek, jak raczkuje i nie usłyszałem jej pierwszego słowa. A przede wszystkim, nie byłem z wami przez te lata leczenia. Do cholery, nie było mnie w najcięższych momentach przy niej! 
Nie piszę tego, by robić ci wyrzuty, chodź na pierwszy rzut oka, tak to wygląda. Nieważne. 
Lilly, przebadam się, jeśli się uda zostanę dawcą. Zrobię wszystko, by wam pomóc. 
Kenneth.

Krople łez spadały na kartkę rozmazując atrament. Przepłynęła przeze mnie fala nadziei i szczęścia, które wypełniło mnie po same brzegi.
Zgodził się.
Kenneth chce zostać dawcą.
Nora będzie żyła.
Wybiegłam z pokoju i wpadłam w ramiona Marit!
-Zgodził się! - krzyknęłam. Dziewczyna nabrała energii i mocno mnie przytuliła. Była tak szczęśliwa, że nawet kilka razy podskoczyła. Po chwili schyliła się i podała mi świstek papieru, na którym zapisane było kilka cyferek. Jego numer. Nie wiedziałam, co robić. Skoro go włożył do koperty, to pewnie chce, żebym do niego zadzwoniła. Ale czy jestem gotowa usłyszeć jego głos po prawie sześciu latach? Czy moje ciało zareaguje, tak jak za pierwszym razem?
-Zadzwoń. - spojrzała w moje oczy. Biła od niej pewność, że to wyjdzie wszystkim na dobre. Nabrałam głęboko powietrza i niepewnie wybrałam kilka cyfr na telefonie. Kolna zrobiły mi się jak z waty, a serce biło w niemiłosiernie szybkim tempie. Czy to już stan przedzawałowy? Może zamiast do niego powinnam zadzwonić na pogotowie? Marit zaprowadziła mnie na kanapę. Nerwy mnie obezwładniły i mogła kierować mną jak laką.
Nacisnęłam zieloną słuchawkę.
Jeden sygnał.
Drugi sygnał.
Trzeci sygnał.
-Tak, słucham? - w jednej sekundzie odebrało mi mowę. Jego głos nic się nie zmienił. Nadal jest lekko zachrypnięty i męski. - Halo! - można wyczuć było zniecierpliwienie i irytacje. Dobry początek rozmowy.
-Kenneth? Tu Lilly, Lilly Undset. - słychać było tylko jego nierównomierny i przyśpieszony oddech.
-Lilly - moje imię nie zostało wypowiedziane, tak jak wtedy. Tym razem był niepewny, jakby zobaczył kogoś we mgle i chciałby się upewnić, że jego oczy nie kpią z niego. - Sześć lat. - dodał. Dokładnie 5 lat i 6 miesięcy, ale kto by to liczył. Odchrząknął. - Przyjadę za 3 dni, żeby się umówić na badania. Podam ci mojego maila, żebyśmy mieli lepszy kontakt. Zapisz sobie.
-Moment. - wychrypiałam i bezgłośnie powiedziałam przyjaciółce, żeby podała mi kartkę i długopis. -Ok, już. - pomimo moich trzęsących się dłoni, starałam się, by pismo było jak najbardziej czytelne.
-Proszę, wyślij mi zdjęcie Nory. - dodał niepewnie.
-Dobrze. - ponownie zapadła cisza. Żadne z nas się nie odezwało i to było naprawdę krępujące. Człowiek, który był dla ciebie wszystkim, nagle nie potrafi zamienić z tobą pięciu zdań. Rozumiem, że w tych okolicznościach jest mu ciężko i pewnie czuje się nieswojo, ale mógłby zapytać się o swoją córkę. Na szczęście całą sytuacje przerwała Nora, która wróciła z wujkiem ze spaceru i miałam pretekst do zakończenia tej rozmowy.
-Mamo, mamo, wujek Jonas kupił mi cekolade, chces? - skarciłam mojego znajomego wzrokiem, ponieważ doskonale wie, że moja córka nie powinna jeść czekolady. Poczęstowałam się kostką i automatycznie dotknęłam jej zaróżowionego od zimna policzka.
-A kto to tak zmarzł? - zapytałam biorąc kocyk i zawinęłam całe je drobne ciałko. Mała zaczęła się śmiać i starała się wyrwać. - ty mały zbuju. - zaśmiałam się, gdy udało jej się wydostać i ze śmiechem uciekła do wujka, który wziął ją na ręce i biegał z nią po całym mieszkaniu, a ja za nimi z kocykiem. Jako iż Jonas, to idealny przykład człowieka z brakiem kondycji, zmęczył się i postawił Nore na podłodze, a sam usiadł na fotelu.
-Wujek się zmęczył. - zdołał z siebie wydusić.
-Wujek jes gluby. - pokazała mu język i przyszła do mnie, usiadła na kolanach i po objęciu mnie swoimi chudziutkimi rączkami, schowała główkę w zagłębieniu mojej szyi.
-Może pójdziemy się umyć, co? - pokiwała, a ja wstałam zmierzając w kierunku łazienki. Nalałam do wanny ciepłej wody.
-Ten luzowy. - wskazała na płyn do kąpieli, który miałam dodać do wody. Przyjemny, truskawkowy zapach rozniósł się po całej łazience. Nora weszła do wanny i z pomarańczowego, gumowego pojemnika, który umiejscowiony jest na ścianie, wyjęła kilka zabawek, którymi się z nią bawiłam.
Nora Undset, jest czteroletnim dzieckiem, które przeszło wiele i zapewne jej droga będzie jeszcze długa i kręta. Pomimo tego, że jej kontakt z rówieśnikami był ograniczony do minimum, ze względu na ryzyko infekcji, Nora nie zamknęła się w sobie, teraz nie ma problemu z poznawaniem nowych ludzi. Jestem dumna, że urodziłam tak silne dziecko. To ona mnie wzmacnia i dodaję energii każdego dnia. Mam o kogo walczyć i nie poddam się.
-Mamusiu, pojedziemy gdzieś na wakacje? - jej błękitne oczka zrobiły się wielkie jak moneta i zabłysnęła w nich iskierka nadziei. - Ale zeby było tam cieplutko.
-Do wakacji jeszcze dużo czasu, skarbie. - zmarszczyła czółko i myślała.
-Wies, zawse mozemy jechać nie we wakacje. Pojedźmy za tydzień, dobze?
-A tydzień to ile dni? - dziewczynka trochę pokracznie pokazała mi sześć paluszków, więc dołożyłam jeden swój i tak o to mój mały geniusz matematyczny policzył do siedmiu. - Jeśli nadal będziesz taką super dziewczynką, to pojedziemy, a teraz zatykaj uszka, bo będę spłukiwać ci główkę. - nabrała powietrza, zacisnęła powieki i przyłożyła rączki do uszów. Jeśli tylko przeszczep się uda i będzie na siłach, pojedziemy. Wezmę ją gdziekolwiek sobie zamarzy. Oczywiście, będę musiała pożyczyć pieniądze od rodziców, ponieważ moje oszczędności nie wystarczą.
Spełnię jej marzenie, ale najpierw Bóg musi spełnić moje.


***
Witam, cześć i czołem!
Bardzo dziękuję za wszystkie miłe słowa <3  i przepraszam za zaniedbanie waszych blogów, ale przez szkołę nie mam czasu. W dodatku mieszkam w internacie, a tam internet jest jaki jest (jak jest dobry dzień to wszystko działa, a jak nie...)
Zapraszam do zakładki Zaproszenia, gdzie proszę o informowanie o nowych rozdziałach, oraz zapraszanie do swoich opowiadań. Za wszelkie opóźnienia przepraszam
Co do rozdziału...to wydaje mi się taki bez tego czegoś.
Pozdrawiam <3

niedziela, 3 kwietnia 2016

Rozdział 1

Wpatrując się w moją małą Śnieżkę uśmiechałam się delikatnie. Spała w swoim łóżeczku, równomiernie oddychając. Czasem zastanawiałam się, jak to jest możliwe, że jest tak bardzo podobna do swojego ojca.  Gdy w szpitalu pielęgniarka dała mi moją córeczkę, i spojrzałam w jej oczy, które miały ten sam odcień błękitu, jak tęczówki Kennetha, wiedziałam, że nie mogę jej oddać. Nigdy nie będę żałowała mojej decyzji. Rodzice na początku naciskali, kazali oddać Nore do rodziny zastępczej , bym mogła nadal się kształcić, aby w przyszłości być prawnikiem. Dopiero, gdy zobaczyli, jak przytulam ją do piersi i cicho łkam, obiecali mi pomóc. I tak o to mieszkam, z córką i najlepszą przyjaciółką w Oslo. Pracuję w bibliotece , nie skończyłam studiów, nie zarabiam milionów, a moje mieszkanie nie jest duże i nowoczesne. Pomimo wszystkich trudności rano wstaję i wiem, że moje życie ma sens i wypełnione jest miłością. Kenneth to przeszłość, którą musiałam pobudzić do życia, aby ratować mój skarb. To boli, że jest moim kołem ratunkowym. Jeszcze bardziej bolesnym doświadczeniem było dowiedzenie się, że Nora jest chora. Czas w tamtym momencie zwolnił, było mi zimno i ciepło jednocześnie, dostałam ataku duszności. Przez dwa tygodnie płakałam codziennie. Łzy stały się symbolem ogromnego cierpienie i oczyszczenia, ponieważ moje serce czuło ogromny ból, a słona ciecz wypływała razem z nim, robiąc miejsce na jego nową dawkę. Spędziłyśmy w szpitalu kilka miesięcy, kiedy to Nora leczona była chemioterapią. Moje serce bolało coraz bardziej z każdym włosem, który wypadał z główki mojej córki. Później przechodziłyśmy przez tak zwane leczenie "podtrzymujące", które miało zakończyć się sukcesem. Cztery miesiące temu, lekarz powiedział, że potrzebny jest przeszczep szpiku, aby Nora miała szansę na przeżycie. Problem zaczął się już na samym początku, ponieważ nie mam więcej dzieci, aby któreś z nich zostało dawcą. Kolejnym ciosem była wiadomość, że ja nie mogę nim zostać. Czułam się złą, bezwartościową matką. Mogłabym za nią oddać życie, a nie mogłam dać jej mojego szpiku kostnego. Po bezskutecznych próbach znalezienia odpowiedniego dawcy, schowałam dumę do kieszeni i nie zważając na poukładane życie Kennetha napisałam do niego list. Przekopałam cały internet, aby znaleźć jakikolwiek kontakt z nim. Nie potrafiłam sklecić jednego, poprawnego zdania. Bogu dzięki za Marit, która jak zawsze była niezastąpiona i mi pomogła. Minął tydzień od wysłania mojego błagalnego listu, a odpowiedź jeszcze nie nadeszła. Rozumiem, że Kenneth potrzebuje czasu na przyswojenie wiadomości, że jest ojcem, ale na litość Boską, niech ją przyswaja szybciej.
-Myślisz, że się zgodzi? - zagryzłam zdenerwowana wargę. Marit uniosła wzrok z nad gazety.
-To jest raczej oczywiste, przecież to jego córka. - upiła łyk kawy ze swojego ulubionego, różowego kubka. - Najwyżej będziemy się sądzić, spokojnie. - poklepała miejsce obok siebie, zachęcając, abym usiadła na kanapie. Rzuciłam się na nią i westchnęłam. Wykończona przetarłam twarz dłońmi.
-Może zrobię Ci herbaty? Byłam u pani Astrid i kupiłam jakieś nowe cuda. - pokiwałam twierdząco głową. Pani Astrid ma na rogu sklep z herbatami i kawami. To przemiła, starsza kobieta, która chciała na siłę swatać mnie ze swoim synem, który jak się później okazało był gejem i aktualnie jest w szczęśliwym związku. Pech się do mnie przyczepił jak rzep do psiego ogona , no cóż. Przynajmniej Nora zyskała nowego wujka.
-Herbatka na uspokojenie. - moja przyjaciółka położyła na ławie kubek z kotem. - Dzwoniła wcześniej do mnie mama i powiedziała, że Greta Einar zaciążyła. - zakrztusiłam się napojem.
-Ta bogobojna cntoka? - byłam w ciężkim szoku. Greta pochodzi z Narwik i była jedną z nielicznych, cichych i grzecznych dziewczynek z naszego rocznika. Do dziś żyłam w przekonaniu, że jest dziewicą i nigdy nie miała w ustach alkoholu. Jak to mówią: "cicha woda brzegi rwie". - Kto jest ojcem? - zapytałam przepełniona ciekawością.
-Nie uwierzysz! - oczy jej błyszczały. - Ojciec nieznany. - parsknęła śmiechem. - A pamiętasz jak jej matka mówiła, że zachowujemy się jak puszczalskie dziwki, bo chodzimy na dyskoteki? No to ma świętą córeczkę. - po części można przyznać racje matce Grety, bo mi wiele do dziwki nie brakowało, w końcu zaszłam w ciążę na wakacjach. Jedynie co mnie różni od tego typu dziewczyn, to moja czysta i ogromna miłość, którą się wtedy kierowałam. Tak, kochałam Kennetha. To może wydawać się idiotyczne, bo w końcu znaliśmy się zaledwie piętnaście dni. To śmieszne i niedorzeczne, ale tak było. Po dziewięciu dniach się mu udałam, a piętnastego dnia moje serce pękło i do dziś nie zostało sklejone.  Powinnam tego żałować, ale nie potrafię. Te piętnaście dni, były najpiękniejszym czasem w moim życiu, byłam kochana i kochałam, a owocem tego jest Nora. Jak mogłabym czegoś takiego żałować?


***
Witam, cześć i czołem!
Dziękuję za komentarze, to wiele dla mnie znaczy.
Mam nadzieje, że rozdział chodź do wybitnych nie należy, to nikogo nie zawiódł.
Pozdrawiam <3

sobota, 2 kwietnia 2016

Prolog


Witaj,
Nie wiem czy mnie pamiętasz, ale z pewnością pamiętasz wakacje 2010. Poznałeś wtedy młodą Norweżkę z Narwik. Nie będę się rozpisywała o tym, co się wtedy działo, bo zapewne masz już jakieś przebłyski tych wydarzeń. Nie chciałam zaburzać twojego rytmu życia i psuć cokolwiek, ale nie mogę patrzeć jak moje dziecko umiera. Powinnam napisać "nasze dziecko" Dokładnie 12 maja 2011 roku na świat przyszła Nora, nasza córka. Nie poinformowałam Cię o tym, ponieważ wiedziałam, że chcesz skupić się na swojej karierze, a dziecko wszystko by zmieniło. 
Kenneth, nie piszę z prośbą o pieniądze, czy o uznanie jej za swoją córkę . Piszę, by prosić Cię, abyś został dawcą szpiku dla Nory. Wiem, że to dla Ciebie obce dziecko, ale dla mnie to cały świat. Błagam, mogę Ci nawet zapłacić, zrobię wszystko. Nie wyobrażasz sobie, jak to jest żyć ze świadomością, że jedyna osoba, którą kochasz może umrzeć. Obiecałam sobie, że nigdy nie poproszę Cię o pomoc, ale nie mam innego wyjścia. Obiecuję, że nawet jeśli okaże się, że nie możesz być dawcą, znikniemy z Twojego życia. 
Proszę, odpisz jak najszybciej na ten list, każda sekunda się liczy. I przepraszam, że w taki sposób się z Tobą kontaktuje, ale w internecie znalazłam tylko adres, nie było ani twojego e-maila, ani numeru telefonu.
Lilly Undset

***
Witam, cześć i czołem. O to prolog mojego opowiadania!
Proszę o szczere opinie i zapraszam na więcej